W niedzielę z rana obudziłam się szczęśliwa że jestem na jachcie w Chorwacji. Zanim wypłynęliśmy podeszłam jeszcze do kantoru aby wymienić trochę kun. Po drodze spotkałyśmy turystów z Anglii. Od słowa do słowa doszło że my jesteśmy z Polski. Ich komentarz był następujący: „w Anglii jest dużo Polaków, teraz kolejnych spotykamy w Chorwacji, czy jacyś jeszcze zostali w Polsce?”
Wypłynęliśmy. Fale kołysały dość mocno... coraz mocniej. Ii udało się jeszcze zrobić obiad zanim nas mocno rozkołysało. Potem nikt nie spieszył się aby schodzić pod pokład. Dziewczyny B i X przewieszone przez relingi siedziały cicho próbując przetrwać chorobę morską. Ja i Ii oraz chłopcy L i R trzymali się dzielnie. Płynęliśmy. Radości z żeglowania nie da się przełożyć na słowa. Już sam czasownik „żeglowaliśmy” dla tych którzy to robili nasuwa wspaniałe wspomnienia z morza. A my żeglowaliśmy do wieczora aż nie dobiliśmy do portu na wyspie Vis. Wykąpaliśmy się i ruszyliśmy na miasto. Potem kolacja, winko i spać.