Geoblog.pl    regattapl    Podróże    Bałkany: Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Słowenia    niedziela- Mostar -> rafting -> Sarajewo
Zwiń mapę
2010
05
wrz

niedziela- Mostar -> rafting -> Sarajewo

 
Bośnia i Hercegowina
Bośnia i Hercegowina, Sarajevo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1236 km
 
Zebraliśmy się rano i ruszyliśmy w umówione miejsce, skąd mieli nas zabrać organizatorzy raftingu. Dojechaliśmy na parking pod hotelem o umówionej porze. Było już sporo samochodów. Miły młody pan z brzuszkiem przywitał nas radośnie, jakby witał dawno niewidzianych znajomych. Był tak sympatyczny i wesoły, że nam również udzielił się jego nastrój. Rozdzielił wszystkich do busów i ruszyliśmy. Kierowca dzielnie mknął wąskimi górskimi drogami. Zatrzymał się tylko raz, w miejscu skąd rozpościerał się uroczy widok na okolice. Zrobiliśmy sobie wszyscy zdjęcie i pomknęliśmy dalej. Dotarliśmy na miejsce, gdzie zebrała się już całą ekipa. Organizatorzy powitali nas świeżo przygotowywanymi potrawami z grilla: kurczak, kiełbaski, karkówka, chlebek i mnóstwo innych smakowitości, których nie pamiętam. Śniadanie było obfite i pyszne. Całą resztę zabraliśmy na pontony aby pożywić się w połowie drogi w przerwie. Dostaliśmy ponadto buteleczkę ichniejszego trunku domowej roboty. Poubieraliśmy się w pianki i buty. Popakowaliśmy rzeczy w worki i gotowi byliśmy ruszać w dół rzeki. Nasza ekipa została uzupełniona parą z Belgii. Jako jedyni dostaliśmy skipera, który nie mówił po angielsku. Jak nam wytłumaczył wiecznie uśmiechnięty organizator, jakoś się z nim dogadamy, trochę po polsku, trochę po rosyjsku, trochę po bośniacku, a resztę na migi :)
Dogadaliśmy się, bo nadal żyję :)
Rzeka była piękna, piszę to z pełną świadomością. Kolor zielono-niebieski, w niektórych miejscach płytka, a krok dalej skała się urywa i nie widać dna w cieniu skałki. Brzeg rzeki urozmaicony, raz wysokie pionowe skały, raz gęsty las, raz typowy piaszczysty brzeg.
Po kilku godzinach spływu zatrzymaliśmy się a wraz z nami pozostałe pontony. Razem może było 6 grup 6-cio lub 8-mio osobowych. Tego postoju nigdy nie zapomnę. Przekroczyłam wtedy swoją granicę lęku... Nadal gdy o tym wspominam, serce bije mi szybciej...
Siedzieliśmy na niewielkiej piaszczystej plaży, jedliśmy kurczaki, które zabraliśmy ze śniadania. Woda zimna, więc żadne z nas nie ma ochoty popluskać się w wodzie. Nagle słyszę owacje i rozbawione głosy dobiegające z niedalekiej odległości. Podchodzę tam i widzę że jacyś ludzie (ekipa z innego pontonu) skaczą do wody ze skałek z wysokości ok 6 m. Jedyne co potrafiłam wydusić z siebie to "o wow" i pomyślałam "ja też tak chcę". Zapytałam mężczyznę, który właśnie wyszedł z wody "how was it?", "great, do you want to try?". Nie zdąrzyłam pomyśleć, usłyszałam jak mówię: "yes", "follow me". Krótka rozmowa, nie pozwoliła mi nawet poczuć strachu, zastanowić się a tym bardziej przestraszyć i zrezygnować. Zanim się zorientowałam wdrapywaliśmy się między drzewami na półkę skalną. Mężczyzna poinstruował mnie, że on skoczy pierwszy, żebym starała się trafić mniej więcej w to samo miejsce, gdzie on skacze, pokazał mi ręką gdzie. Żeby lecieć prosto na nogi, bo inaczej będzie bolało podczas kontaktu z wodą, moment uderzenia o taflę. Tam gdzie wskazał, gdzie mieliśmy skakać było, jak to on określił, ok 3 m głębokości, co w zupełności miało wystarczyć. Jednak gdy spojrzałam w dół, przeraziła mnie przejrzystość wody, a dno wydawało się być tuż pod powierzchnią. Ale skoro Ci co skakali, nadal chodzą, to do dzieła! On skoczył. Ja stałam i patrzyłam. Strach zajrzał w oczy. Dno było tak wyraźne. On już się wynurzył. "Jump" krzyknął. Wiedziałam że ludzie na brzegu dzielnie mi kibicują. Wzięłam głęboki oddech "count to 3" poprosiłam go. On odliczył, a ja skoczyłam. Nadal czuję te emocje, które towarzyszyły mi w tej króciótkiej chwili. Czas jakby się na chwilę zatrzymał, a ja zdąrzyłam tylko pomyśleć spadam do wody, nie zdąrzyłam się przerazić tą myślą. Poczułam jakbym nie miała władzy nad ciałem, jakby wszystkie połączenia nerwowe były na moment odłączone. A już po chwili poczułam zimną wodę rzeki. Poczułam ja po dłuższej chwili, bo z wrażenia nie byłam w stanie tego stwierdzić, że jest mi zimno. Gdy wychodziłam na brzeg, kibice- uczestnicy raftingu bili mi brawo, byłam chyba jedyną kobietą która skoczyła. Przede mną chyba skoczyło ze 3 lub 4 osoby. Wymieniłam jeszcze kilka zdań z moim "przewodnikiem" Okazał się być bardzo miłym Irlandczykiem. Jemu kibicowała cała jego rodzina: żona z dziećmi. Wróciłam do mojej ekipy. Oni już zdąrzyli zauważyć że skoczyłam, nie widzieli samego skoku. Udało mi się namówić K aby skoczył. Podobnie jak Irlandczyk był moim przewodnikiem, tak teraz ja stałam się przewodnikiem dla K. Skoczyłam pierwsza, emocje wcale nie były mniejsze. Jednak tym razem motywacją dla mnie nie było odliczanie Irlandczyka, ale myśl, że nie mogę długo się zastanawiać, bo K może się w tym czasie przestraszyć skoku. Najzabawniejsze były obawy K, że boi się o swoje, cytuję "jajka". P robił nam z brzegu zdjęcia. Piękne uczucie...
Popłynęliśmy dalej.
Wróciliśmy busami na parking gdzie zostawiliśmy auta. Wypiliśmy jeszcze herbatę z niktórymi uczestnikami raftingu i z organizatorem-śmieszkiem. Bardzo miło spędziliśmy czas z ludźmi z różnych stron świata. Ale trzeba nam było jechać dalej, zdecydowaliśmy poświęcić jeszcze jeden dzień i zobaczyć Sarajewo. Mostar i rafting zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie.
Do stolicy dojechaliśmy jak już zaczęło robić się ciemno. Zostawiliśmy auta i ruszyliśmy znaleźć jakiś nocleg. Przespacerowaliśmy się starówką. Udaliśmy się do informacji/biura turystycznego. Znaleźliśmy nocleg niedaleko centrum za ok 10 euro od osoby, z parkingiem. Pan z informacji poszedł z nami do samochodów, wsiadł i pojechaliśmy razem. Pokierował nas, bo inaczej nie trafilibyśmy. Nauczeni błądzeniem w Mostarze, bacznie i uważnie przyglądaliśmy się jak trafić do miasta i z miasta na nocleg. Kwatera to niewielka chatka na zboczu z kawałkiem podwórka. Z podwórka pięknie było widać rzekę i miasto. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na zwiedzanie starówki. W centrum znadują się liczne meczety, pozostała zabudowa jest nieznacząca, niska, często drewniana. Usiedliśmy chwile zapalić sziszę. Długo nie zabawiliśmy w starówce, było już dość późno, a my jutro mieliśmy dotrzeć do celu naszej podróży- MONTENEGRO.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
regattapl
Renata Kowalczuk
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 41 wpisów41 0 komentarzy0 101 zdjęć101 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
18.07.2009 - 09.08.2009