Geoblog.pl    regattapl    Podróże    jachtostop    DZIEŃ 9- MUGLA->MARMARIS->KARACHA SOGUT
Zwiń mapę
2009
03
sie

DZIEŃ 9- MUGLA->MARMARIS->KARACHA SOGUT

 
Turcja
Turcja, Marmaris
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2473 km
 
Obudziłam się ok. godz. 11tej. Moi gospodarze jeszcze spali, ale nie tak po prostu, jak to zwykle widuje się śpiących ludzi. Oni spali śmiesznie, bardzo śmiesznie. Przystojny spał na jednym łóżku rozkładanym ale nie rozłożonym. Jedną nogę miał wyłożoną wyżej na oparcie, drugą też jakoś powyginaną. Ręce porozrzucane po całym łóżku. Angielski spał na drugim łóżku w podobnej pozycji. Wyglądało to tak jakby od ilości zajmowanego miejsca zależał komfort snu. Całość przedstawiała się bardzo zabawnie. Po chwili obudzili się również moi tureccy znajomi. Zrobili śniadanie, uprzednio prosząc mnie o zajęcie wygodnego miejsca... na podłodze. Przygotowali wszystko sami. Prawdziwa polska gościnność.

TURECKIE ŚNIADANIE
Na dywanie postawili wielką srebrną tacę na której znajdowało się śniadanie, czyli jajecznica, oliwki, ser (podobny do twarożku i fety), pomidory, masło, chleb, gorąca herbata. Każdy dostał sztućce, ale nie było talerzy. Siedzieliśmy po turecku wokół tacy. Przystojny odłamał każdemu kawałek chleba (według mnie to była po prostu wielka bułka). Najpierw przyjrzałam się im jak należy spożywać takie śniadanie. Widelcem każdy brał sobie jajecznicę i nakładał na chleb. Do tego brał pozostałe składniki, nie zapominając o popijaniu gorącą herbatą.

Po śniadaniu wyszliśmy na spacer po Mugla. Miasto posiada charakterystyczną płasko ściętą górę na szczycie której powiewa turecka flaga. Jak zauważyłam, flaga turecka jest tu często wywieszana.

SPACER PO MUGLA
Poszliśmy obejrzeć tradycyjny dom turecki, zorganizowany na kształt małego muzeum. Każdy mógł do niego wejść, bez płacenia za bilet. Należało jednak nałożyć kapcie (takie jak w Polsce nakłada się w szpitalu). Można było wszystkiego dotykać. Niektóre eksponaty były w gablotach, zabezpieczone przed zwiedzających. Dom był dwukondygnacyjny. Najpierw weszliśmy po schodach na górę. Znaleźliśmy się w pomieszczeniu pełniącym funkcję hallu. Były tam dwie miękkie ławki po obu stronach, przy oknach. Drzwi na prawo z hallu prowadziły do pokoju gościnnego. Drzwi na prawo prowadziły do sypialni z kominkiem. W gablocie było kilka książek z koranem. Pomieszczenia były niewielkie.
Zeszliśmy potem na parter. Pomieszczenia rozmieszczone były podobnie. Wyszliśmy z budynku. Wpisałam się do księgi gości. Potem poszliśmy dalej, do innego tradycyjnego domu bogatych Turków. Niestety nie można było obejrzeć wnętrza. Usiedliśmy zatem na dziedzińcu w podcieniach. Przystojny z Angielskim zagrali w kamień papier nożyce, który idzie po coś do picia. Poszedł Przystojny. Po chwili wrócił z Coca Colą i kilkoma plastikowymi kubkami. Zimna cola była jak najbardziej wskazana w tym momencie. Dosiadł się do nas jeszcze jeden Turek. Zaczęliśmy rozmawiać. Miał ok 40-45 lat. Kiedyś w młodości podróżował trochę po Europie. Był nawet w Polsce. Zachwycony był tym, że Polki są takie wysokie. Siedzieliśmy w cieniu na dziedzińcu, rozmawialiśmy, piliśmy colę, w tle słychać było granie świerszczy (lub innych robaków), wszyscy oprócz mnie palili. Turcja to jest kraj palaczy. Wszyscy palą papierosy, fajka za fajką.
Pożegnaliśmy się z naszym rozmówcą i poszliśmy dalej. Minęliśmy meczet turecki. Przed wejściem usytuowane było miejsce do obmycia. Centrycznie zaprojektowany zespół kranów i zlewów, przy których ustawione były krzesełka. Każdy przed wejście do meczetu musiał się obmyć. Ja oczywiście nie mogłam wejść do środka, bo byłam zbyt skąpo ubrana według wytycznych. To jest nieduży meczet, główny znajduję się oczywiście w Istambule. Wszyscy, którzy tam kiedykolwiek byli, są zachwyceni miastem. Chłopcy opowiedzieli mi o zwyczajach religijnych Turków. (DU)
Poszliśmy dalej. "Do you see that entrance?" zapytał Angielski "This are baths". Nieźle, pomyślałam, zobaczę termy tureckie. "Let's go there". "NO!!!"- zdecydowany sprzeciw zaskoczył mnie. Okazało się, że 4 dni w tygodniu z term mogli korzystać mężczyźni a 3 dni były przeznaczone dla kobiet. Dziś był dzień męskich kąpieli.
Poszliśmy dalej. Dotarliśmy do muzeum detalu starożytnego. Na dziedzińcu rozstawione były kolumny, rzeźby postaci, elementy zdobnicze budynków, wazy, postumenty, wszystko z czasów antycznych.
Powoli zaczęliśmy kierować się w stronę dworca. Przeszliśmy przez plac "na którym można wszystko". Jedyne takie miejsce w Turcji gdzie możesz zrobić na cokolwiek masz ochotę, ale tylko w obrębie tego placu.
Dotarliśmy na dworzec. Pożegnałam się z moimi Tureckimi przyjaciółmi, którzy byli dla mnie tak bardzo gościnni i wsiadłam do autobusu. Wiedziałam że pewnie nigdy więcej ich już nie spotkam. Smutno mi się zrobiło gdy pomyślałam o nierówności dwóch równych sobie ludzi. Nierówności wynikającej z przynależności narodowej, niezależnej od nas samych. Oni przecież nie mieli wyboru gdzie się urodzą, a urodzili się w państwie, które jest inne niż to, w którym żyję ja. Nie mają takiej swobody w podróżowaniu jak obywatele państw UE. Aby wyjechać do Europy muszą starać się o wizę w stolicy. Muszą jechać do Ankary tak jak my do Warszawy gdy chcemy dostać wizę do USA.

ZNOWU W MARMARIS
Tym razem byłam w Marmaris dużo wcześniej niż ostatnio, więc nie martwiłam się że spóźnię się na autobus. W busie poznałam kolejnego Turka, który widząc moje notatki turecko-angielsko-polskie zaczął nieśmiale rozmowę. Miałam spisane fonetycznie najważniejsze zwroty tureckie. Rozmowa przebiegała dość ciężko, bo jego angielski był bardzo szczątkowy. Był na tyle uprzejmy że na dworcu w Marmaris pomógł mi dogadać się w sprawie mojej dalszej podróży. Musiałam wziąć taksi aby dotrzeć do przystanku autobusu do Karach Sogut. Poszłam najpierw odebrać mój bagaż. Taksówkarz pomógł mi z rzeczami i odjechaliśmy jak się okazało całkiem niedaleko. Bus stał zaparkowany na ulicy przy knajpce. Na miejscu taksówkarz znalazł kierowcę busa. Siedział przy stoliku w tejże właśnie knajpce. Chwile porozmawiali po czym taksówkarz zwrócił się do mnie z taką informacją "bus shut down". To niedobrze wróży, pomyślałam. Czyżby się zepsuł. Niestety żaden z nich nie mówił po angielsku. Po chwili zawołali właściciela knajpki, który również siedział przy jednym ze stolików, tylko nieco dalej. On mówił i rozumiał na tyle aby wytłumaczyć mi, że nie mogę jechać tym autobusem, bo jest rezerwacja wszystkich miejsc przez jakąś grupkę włoską i po prostu nie ma już wolnych miejsc. Jutro będzie następny bus. "O nie, ja muszę jechać dzisiaj, nie mogę tu dłużej zostać" pomyślałam i zaczęłam im ekspresyjnie to tłumaczyć. "Przykro mi, ale nic nie mogę zrobić. Jak przyjdą Włosi to mogę z nimi rozmawiać, ale on mi nic nie obiecuje. Jak oni się zgodzą, to mogę jechać. Ale muszę pamiętać że miejsc jest 17 a ich jest 19, już i tak wstawione są dwa krzesła"- tak wyglądała moja sytuacja. Dotrzeć tam, jak do tej pory, okazało się bardzo trudne. Mieli wyjechać o 18tej. Miałam zatem jeszcze jakieś ponad 2 godziny. Postanowiłam posiedzieć tu, na miejscu i poczekać. Porozmawiać, coś przegryźć. Właściciel okazał się być bardzo serdeczny. Poczęstował mnie od razu turecką herbatą. Rozmawialiśmy.
Przed godz. 18 zaczęli schodzić się Włosi. Kierowca busa i właściciel knajpki wraz ze mną podeszliśmy do nich. Zaczęliśmy im tłumaczyć o co chodzi, każdy w swoim języku. Oni nie mówili po turecku, my nie mówiliśmy po włosku, więc tłumaczę im w języku szeroko rozumianym, przez różne narodowości. Tłumaczę im po angielsku z pełnym przejęciem ale cały czas z nadzieją i pogodnym nastawieniem. Po czym jeden z nich ze spokojem odpowiada "No english". Łapki mi opadły. Zaczynam od nowa. W międzyczasie przychodzą pozostali. Tłumaczę, gestykuluję. Jeden z nowoprzybyłych okazuję się rozumieć trochę po angielsku, więc odpowiada mi, że ich jest pełna grupa i nie ma miejsca. To już przecież wiedziałam, więc nadal z uporem tłumaczę, że muszę, że nie mam gdzie się zatrzymać, nie mam gdzie spać. Wykorzystałam oczywiście do tego wzrok kota ze Shreka. Tłumaczę że ja sobie jakieś malutkie miejsce w busie znajdę, jeżeli tylko nie mają nic przeciwko temu. "No to skoro sobie znajdziesz, to możesz jechać" prawie podskoczyłam z radości gdy usłyszałam aprobatę. Właściciel i kierowca zdawali się podzielać moją radość. Zbliżała się godzina odjazdu. Właściciel wstawił do busa, między siedzenie kierowcy a pasażera plastikowe krzesełko ze swojej knajpki. Poklepał mnie po plecach i z uśmiechem wskazał miejsce gdzie będę mogła sobie wygodnie usiąść na czas podróży. Zachwyciła mnie jego serdeczność. Gdy wszyscy byli już w busie wyruszyliśmy do Karach Sogut.

DROGA DO KARACH SOGUT
Droga prowadziła najpierw główną trasą, kręta trasa po stokach. Jeden pas jezdni w jedną stronę, drugi pas jezdni w drugą stronę, trzeci pas jezdni dla tych którzy akurat tego potrzebują, czyli na wyprzedzanie, dla wszystkich, w obu kierunkach!. Jeżdżą tam jak szaleni. Nie zwracają uwagi na pieszych, na widoczność przy wyprzedzaniu, na podstawowe dla mnie zasady bezpieczeństwa. Używają klaksonu w przypadkach tylko sobie znanych, czyli wtedy gdy chcą powiedzieć sobie np. "cześć".
Potem z głównej drogi zjechaliśmy w lokalną, mniej uczęszczaną, dużo węższą i niesamowicie nieprostą! Włosi byli bardzo gwarni, trajkotali non stop, śpiewali i przekrzykiwali się. Po ok 30 min. byłam już na miejscu. Wysiadłam, zapłaciłam, podziękowałam i pożegnałam się z pasażerami i kierowcą. Na dworze było już ciemno. Wyjęłam telefon aby zadzwonić do kapitana Dannego że już jestem i z pytaniem gdzie mam go szukać. Oczywiście nie mogło to odbyć się tak po prostu. W słuchawce usłyszałam sygnał... zajęte. No cóż. Poczekałam chwilę, spróbowałam jeszcze raz, z takim samym skutkiem. Po dłuższej chwili spróbowałam znowu. To mnie nieco zaniepokoiło. Było już ciemno, pojawiły się komary, a ja nie mogłam skontaktować się z kapitanem. Port był bardzo malutki, kilka jachtów. Dookoła nieliczni mieszkańcy. Niewielka wioska, zdecydowanie nieturystyczna. Nie ma szans na znalezienie żadnego bezpiecznego noclegu. Dzwonię ponownie. Tym razem w słuchawce słyszę męski głos. Dogadaliśmy się, że już po mnie wypływa, żebym czekała na molo. Podpłynął, przywitał się ładnie po angielsku z czystym brytyjskim akcentem, wyszedł na molo, pomógł mi z bagażami, podał rękę przy wsiadaniu. Jego jacht stał na kotwicy tuż nieopodal. Oprowadził mnie po jachcie, pokazał moją kajutę, łazienkę, ubikację, kuchnię. Zaoferował że zrobi szybko coś do jedzenia, a ja w tym czasie mogę się odświeżyć. Jego zachowanie było takie grzeczne europejskie. Ucieszyło mnie to.
Jedliśmy kolację na zewnątrz na pokładzie. Ja opowiedziałam w skrócie o mojej dotychczasowej podróży. Nie ukrywał swojego zdziwienia. Na końcu tylko wyraził żal, że nie zadzwoniłam do niego, bo on ma tu auto, więc mógłby mnie przywieźć z Marmaris...
Emocje po dzisiejszym dniu, gorąco Marmaris, spacer po Mugla sprawiły, że gdy siadłam wygodnie po kolacji, byłam już na tyle zmęczona, że zaraz poszłam położyć się spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
regattapl
Renata Kowalczuk
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 41 wpisów41 0 komentarzy0 101 zdjęć101 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
18.07.2009 - 09.08.2009