Geoblog.pl    regattapl    Podróże    jachtostop    DZIEŃ 14- ATENY
Zwiń mapę
2009
08
sie

DZIEŃ 14- ATENY

 
Grecja
Grecja, Ateny
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2902 km
 
Wczesnym rankiem obudził nas przeraźliwie głośny dźwięk dzwonów. Wczoraj nikt z nas nie zauważył że pod oknem stała świątynia i dzwonami zwoływała wiernych na nabożeństwo. Współczuję Niemce i Amerykanowi, którzy na miejsce swojego noclegu wybrali sobie balkon.
Plany na dzień były następujące. Giannis idzie spotkać się z rodzicami. My w tym czasie idziemy do muzeum przy Akropolu. Potem każdy ma w planach zwiedzać co innego. Natomiast ja z Giannisem wybieramy się na wycieczkę rowerową po mieście. Przed wyjściem Giannis instruuje nas gdzie w pobliżu sprzedają pyszną spanakopitę, którą musimy spróbować.

Muzeum owszem jest interesującym miejsce, niestety pełnym turystów.

Wracam do mieszkania, gdzie miałam spotkać się Giannisem. Pozostali rozeszli się po mieście. Bierzemy rowery i ruszamy. Taki sposób poruszania się po mieście jest bardzo wygodny. Można w miarę szybko przemieszczać się nie tracąc widoków, można zatrzymać się bez większych ograniczeń. Problemem jednak okazuje się nieprzystosowanie miasta do ruchu rowerowego. Nie mam na myśli małej ilości ścieżek rowerowych, bo takich nie ma wcale. Chodniki są w wielu miejscach bardzo wąskie a krawężniki wysokie. Czerwone światło podobnie jak w Turcji wcale nie oznacza bezwzględnego STOP, tylko "zachowaj względną ostrożność, rozejrzyj się zanim przejedziesz". Jednak przyjemność jazdy rekompensuje wszelkie niedogodności. Wreszcie docieramy do podnóża góry, na którą postanowiliśmy wjechać. Jest to górka znacznie wyższa od wzgórza Akropolu, za to widok jest warty zachodu. Chwilę odpoczynku przed najtrudniejszym odcinkiem. Siadamy na ławce, pijemy wodę, rozmawiamy, wygłupiamy się jakbyśmy znali się od dawna.
No i najtrudniejsze przed nami, podjazd zapowiada się męczący. Jak się wydawał, taki właśnie się okazał. Ledwo wjechaliśmy, było stromo i męcząco. Dotarliśmy do ławki. Siedliśmy chwilę i siły znowu powróciły. Zrobiliśmy sobie kilka fotek na tle panoramy białego, słonecznego miasta. Niby byliśmy na samym szczycie, ale nieco wyżej znajdowała się jeszcze kapliczka. Skoro dotarliśmy już tak wysoko, grzechem byłoby zaniechanie zdobycia szczytu. Na górę prowadziły kręte schodki. Cóż to dla nas? A skoro jesteśmy młodzi i silni, to damy radę również zabrać ze sobą rowery. Nie mieliśmy zresztą wyjścia, bo Giannis nie wziął zabezpieczenia do rowerów.
Widok na miasto był warty wnoszenia nawet kilku rowerów. Powietrze było przejrzyste. Doskonale widać było całe miasto rozciągające się daleko do podnóży okalających go gór. Miasto charakteryzuje się zaledwie kilku-kondygnacyjną zabudową, aby w żaden sposób nie konkurowała z najważniejszym miejscem- Akropolem. Wyraźnie było widać morze i wielkie promy na horyzoncie. Zatrzymaliśmy się tutaj dłuższą chwilę. Spotkaliśmy tam 2 Nowozelandczyków, 2 Australijczyków oraz innych turystów. Tubylców brak.
Droga powrotna też była całkiem przyjemna. Ruch uliczny był umiarkowany, żadnych korków. Tym razem zjeżdżaliśmy z górki, więc nie zmęczyliśmy się już tak bardzo. Zatrzymaliśmy się na małą przekąskę. Wstąpiliśmy również do National Garden, tuż przy budynku parlamentu. Wjechaliśmy wgłąb parku aby nie było mocno słychać szumu ulicznego i znaleźliśmy sobie uroczy kawałek trawy. Sprawdziliśmy pobieżnie czy nadaje się do odpoczynku a następnie rozłożyliśmy się na trawce. Leżeliśmy na ciepłej ziemi, na słoneczku, ledwo żywi po trudach przejażdżki rowerowej. To był czas na relaks i odpoczynek...
Trzeba nam było jednak wracać. Giannis zaczął marudzić że jest potwornie zmęczony, że nigdy nie myślał nawet żeby wjeżdżać rowerem na tą górą, ale cieszy się że udało nam się tam dotrzeć.
Wróciliśmy do mieszkania. Poszłam pierwsza się wykąpać a jak wróciłam to Giannis spał już jak dziecko. Ja też położyłam się wedle tutejszego zwyczaju na krótką drzemkę. Obudzili mnie wracający Francuzi. Pozostali goście też już zaczęli wracać. Pojawiła się nawet nowa osoba, niezwykle przystojny Chilijczyk. Felipe potwierdził teorię Giannisa o Latynosach. Był otwarty, sympatyczny, wesoły, szybko się ze wszystkim zaprzyjaźnił. Tego wieczoru nie wychodziliśmy na miasto. Wyskoczyliśmy tylko do sklepu na dole po niezbędne zakupy. W mieszkaniu zebrali się już wszyscy. Było nam wszystkim razem bardzo wesoło, język nie stanowił żadnej bariery, wszyscy wszystkich jakoś rozumieli. Rozpaliliśmy sziszę. "Fajnie się pali sziszę w małym pomieszczeniu, gdy dym gęsto rozchodzi się we wnętrzu" ktoś podzielił się swoimi doświadczeniami. "My mamy namiot, możemy go rozbić na środku pokoju" zaproponował któryś z Francuzów. Wszyscy chętnie podchwycili pomysł. Po chwili namiot stał na środku pokoju a my po kolei wchodziliśmy do środka. Zamknęliśmy namiot i przez chwilę siedzieliśmy i dalej paliliśmy sziszę. Niestety było zbyt mało miejsca i mało tlenu, trzeba było otworzyć namiot i cała idea trochę na tym straciła. Jednak jeszcze przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w środku. Potem przenieśliśmy się do drugiego pokoju, gdzie zrobiliśmy sobie dyskotekę (pokój nie graniczył ścianą z nielubianą sąsiadką). Wieczór był bardzo wesoły. W międzyczasie przyjechali nowi goście. Wszyscy razem świetnie się bawili. Na ścianie w korytarzu wisi mapa świata. Rozmawiamy z Felipe. Pytam czy wie gdzie jest Polska. Niestety na mapie są tylko greckie podpisy, co nie pomaga mu wcale w poszukiwaniu. Na szczęście na analogiczne pytanie potrafiłam wskazać położenie Chile. W nagrodę dostałam serdeczne zaproszenie do Chile na następne wakacje.
Późnym wieczorem przychodzą kolejni nowi goście, m.in. Koreanka. Niestety już ich nie zdąrzyłam poznać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
regattapl
Renata Kowalczuk
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 41 wpisów41 0 komentarzy0 101 zdjęć101 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
18.07.2009 - 09.08.2009